Archiwum 06 grudnia 2013


gru 06 2013 B jak brak wyboru
Komentarze: 0

W obliczu realiów wybór studiów nie był trudny. Na studia za granicą nie było mnie stać, więc została Polska. Trzy uczelnie wyższe, które w tamtym czasie kształciły instruktorów tańca - nie było mi do śmiechu. Cóż miałam zrobić? Chyba tylko żyć nadzieją, że coś w tej kwestii w przyszłości się zmieni. Więc wyjechałam się edukować.

Odległość od Wrocławia do miasta, gdzie dostałam się na studia wynosiła ponad 400 kilometrów. Przez cztery lata pokonywałam tę odległość raz w miesiącu - cóż to była za katorga! Często miałam wrażenie, że wszyscy postanawiali odwiedzać swoich bliskich właśnie w ten weekend, co ja. Ile książek przeczytałam stojąc na korytarzu w pociągu? Ile godzin przespałam? A ilu ludzi poznałam? Mimo to wolałabym być uboższa o te doświadczenia, bo żadną przyjemnością jest znać z widzenia większość kieszonkowców i sprzedawców piwa działających na terenie południowej Polski. Ale musiałam być twarda. Chciałam realizować się niezależnie od przeciwności losu.

Dostałam przydział do akademika. Kiedy się wprowadzałam mój pokój był pusty. Cieszyłam się, bo był dość duży, zawsze będzie można poćwiczyć. Były w nim tylko dwa łóżka. Zdążyłam wypakować część ubrań, gdy zaczęła się nasza znajomość.

- Dawaj, dawaj. Jeszcze tylko kilka metrów.

Dźwięki te do mnie docierały zza zamkniętych drzwi. Chwilę później zobaczyłam ją. Moją współlokatorkę. Szczerze - chyba wolałabym kujonkę. „To” co stało przede mną przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

- Cześć, jestem Lidka. Chyba będziemy razem mieszkać. Na czym jesteś?

- Na tańcu - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić, bo za Lidką wtoczyło się coś, co przypominało pociąg towarowy.

- Tylko ostrożnie to ściągaj, bo mam flakony perfum i nie mogą się potłuc - strzeliła głupawy uśmiech do „bagażowego”. - To mój chłopak, Walduś - po czym przysunęła się do mnie i dorzuciła:

- Oj niedługo nim będzie, niedługo - zaśmiała się kokieteryjnie.

Kiedy Waldek skończył rozbierać się z bagażu, Lidka rozkazała:

- Powiedź grzecznie do widzenia i zmykamy na dół! Musisz przed wieczorem dojechać do domu.

Wypchnęła go na zewnątrz, zamykając drzwi od strony korytarza. Zdążyła jeszcze powiedzieć do mnie.

- Szybko wyślę go do domu i w końcu będę mogła przestać udawać. Nareszcie odżyję!

Wyglądnęłam przez okno. Patrząc na Lidkę można było mieć wrażenie, że jeśli Waldek zostanie w zasięgu jej wzroku choćby minutę dłużej, ona eksploduje, bo zbyt długo ograniczano jej wolność.

No i pojechał. Bez buzi, buzi, bo Lidka spieszyła się zobaczyć, czy z flakonami perfum wszystko w porządku. Wpadła zdyszana do pokoju.

- Nareszcie!!! - osunęła się po drzwiach. - Dosyć tych buraków! Zaczynam nowe życie!

Doskoczyła do największej torby i wyrzuciła zawartość na łóżko. Wybrała dwie rzeczy i wybiegła z pokoju do łazienki. Wróciła po chwili.

- I jak?

- No, no - zagwizdałam. - Zupełnie inna dziewczyna - nie mogłam uwierzyć w jej metamorfozę.

Lidka od zawsze marzyła o wyjeździe na studia. Mała wieś skąd pochodziła ograniczała ją we wszystkim. Nie mogła się ubierać, jak chciała, bo matka dostałaby zawału, a ojciec nie dałby jej żyć. Waldek to miała być przykrywka. Że niby jadą na randkę, na imprezę do pobliskiej wioski, a tak naprawdę jechali do miasta. W mieście odżywała, bo była anonimowa.

Resztę dnia spędziłyśmy w pokoju. Dzieliłyśmy terytorium po równo, żeby każda mogła czuć się dobrze w nowym miejscu zamieszkania. W nocy nie mogłam spać. Z nerwów, ekscytacji, w końcu zaczynałam nowe życie. Pierwsze zajęcia z baletu i komunikacji społecznej. Techniki wolnej i historii baletu. Jak się rano okazało, pierwszą godzinę musiałam sobie odpuścić, bo przez Lidkę zostałyśmy na kilkadziesiąt minut odcięte od świata.

Kiedy otworzyłam oczy jej łóżko było puste. Pomyślałam, że wyszła wcześniej na zajęcia. Tym bardziej się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam, że z podkulonymi nogami siedzi przy drzwiach.

- Co ty robisz?

- Co robię? No właśnie nic nie robię! Tylko przekręciłam na noc zamek i teraz nie da się go otworzyć.

- Jak to się nie da? - wyskoczyłam spod kołdry.

- Nie chciałam cię budzić, ale teraz, jak już wstałaś, musimy wołać, żeby ktoś nas otworzył zapasowym kluczem. Chyba taki istnieje?

Zaczęłam mocować się z zamkiem. Nie wyszło mi to na dobre, bo złamałam paznokieć i zdarłam skórę z palca.

- Cholera! - jęknęłam z bólu. - Ale zaraz! Przecież żyjemy w czasach, kiedy takie sprawy załatwia się przez telefon!

Doskoczyłam do telefonu, gdy usłyszałam głos Lidki.

- Próbowałam już, dzwonię od pół godziny i ciągle linia jest zajęta.

Tym razem też nie miałyśmy szczęścia. Dodzwonienie się na portiernię o tej godzinie, gdy studenci rozmawiali ze sobą nawzajem i z ludźmi spoza akademika, graniczyło z cudem. Po dwudziestu minutach nawoływania i walenia w drzwi wszystkim, co miałyśmy pod ręką, ktoś nas usłyszał. Żadne to pocieszenia. Bo od chwili, kiedy nas usłyszeli, do momentu pojawienia się konserwatora - akademikowej złotej rączki, minęło kolejne dwadzieścia minut. Byłam spóźniona na pierwsze zajęcia i moje plany wyglądania oszałamiająco spełzły na niczym. Bez makijażu i w pogniecionej bluzce wpadłam do szatni. Tylko body założyć na siebie, spodnie do ćwiczeń, baletki i jazda na salę.

Wszystkie oczy skierowały się na mnie. Kilkanaście par oczu wierciło mi wzrokiem dziurę w brzuchu. Czułam się tak niezgrabnie i nieswojo, że chciałam zapaść się pod ziemię. Spieprzyłam wszystkie znajomości z liceum, teraz nie mogę popełnić tego samego błędu. Odgarnęłam z twarzy potargane włosy i zaczęłam mówić.

- Przepraszam za spóźnienie, ale miałam mały… wypadek w akademiku i nie mogłam przyjść na czas.

Usłyszałam z tłumu:

- Pewnie wkręciło ją w suszarkę. Ha,ha.

Kilka osób zaśmiało się. Prowadząca zapytała.

- A mogę wiedzieć, co się stało?

- Głupio mówić, ale zacięłam się z koleżanką w pokoju. Mieszkamy na końcu korytarza i trudno było usłyszeć nasze wołanie.

- Banalna wymówka - miała surową minę. - Mam nadzieję, że lepiej tańczysz niż kłamiesz.

- Pani profesor, ona mówi prawdę. Kiedy wychodziłem z akademika, w recepcji słyszałem rozmowę portierki i konserwatora. One naprawdę się zacięły - słowa dobiegły z tłumu.

Przeraźliwie chuda nauczycielka spojrzała znów na mnie, potem na grupę i nie wiedząc, co powiedzieć, rzuciła komendę do akompaniatora:

- Koniec tego gadania. Nie będziemy marnować czasu. Battement tendu po krzyżu na prawą nogę. Preparacja, Grzegorz, graj!

Spod palców pana Grzegorza zaczęły wychodzić dźwięki. Po zajęciach mogłam śmiało spojrzeć sobie w oczy. Mimo spóźnienia nie dałam plamy. Ostatnie pół roku intensywnej nauki nie poszły na marne.

Mieliśmy piętnaście minut przerwy na przebranie, przejście do innego budynku i odnalezienie sali numer 8. Czy tak miał wyglądać każdy mój następny dzień? Po półtorej godziny baletu, przepocona z barku możliwości wzięcia prysznica na uczelni, miałam gnać dalej. Jedyne, ale kiepskie pocieszenie, to fakt, że inni, podobnie jak ja, roztaczali wokół siebie nieprzyjemną woń. Tym gorzej się czułam, gdy na schodach dogonił mnie mój wybawiciel.

- Uratowałem ci skórę, nie podziękujesz? - bezczelnie zapytał.

Nie patrząc na niego, szłam dalej przed siebie.

- Dzięki - odparłam bez emocji.

- I tylko tyle? - dorzucił.

- A czego się spodziewasz?

- No nie wiem? Wstawiłem się za tobą, a ty taka niedostępna! - sam nie wiedział, czego chce.

- Nie obraź się, ale mogę zadać ci jedno pytanie? - popatrzyłam mu prosto w oczy.

- Aha.

- Jesteś homoseksualistą? - musiałam zapytać.

Zbyt dużo kosztowała mnie znajomość z Wiktorem.

- Co? - parsknął śmiechem.

Stał nadal na schodach, kiedy się oddalałam. Przynajmniej miałam go z głowy.

Na komunikacji społecznej prowadząca zrobiła coś, z czego nie byłam zadowolona. Po krótkim przedstawieniu się, poleciła, żeby każdy wziął swoje krzesło i poszedł za nią. Weszliśmy do sali obok, gdzie oprócz ścian i tablicy nie było nic więcej.

- Ustawcie krzesła w kole. Niech każdy zajmie swoje krzesło.

Przestawało mi się podobać. Czy ona zamierzała nas integrować?! Ja z tymi, którzy wyśmiali mnie na balecie? Założyłam nogę na nogę i ręce zwinęłam na klatce piersiowej.

- Będę miała z wami dużo pracy, bo już widzę, że niektórzy z was są strasznie poblokowani - uśmiechnęła się.

Spojrzała na mnie. Inni siedzieli swobodnie, rozmawiali ze sobą, a ja blokada. Na wszystko i wszystkich.

- No dobrze, zaczniemy od prezentacji. Niech każdy powie kilka słów o sobie. To pozwoli nam się bliżej poznać. Specjalnie komunikacja społeczna jest w grafiku pierwszego dnia, byście łatwiej mogli nawiązać kontakt między sobą. Możecie zadawać pytania osobie, która będzie zabierała głos.

Jestem, chcąc nie chcą, częścią tej farsy i sama wybrałam takie studia. Jeśli mam uczyć kiedyś tańczyć, muszę poznać tajniki, jak docierać do ludzi. Ale mam na to cztery lata, a nie jeden dzień. Co ja mam im powiedzieć? Że umiem tańczyć? Oni też potrafią, więc żadna rewelacja. Że nie mam chłopaka, bo jedyny, który chciał na mnie spojrzeć, był homo? Że nie mam przyjaciół, bo zaniedbałam ten proces w dzieciństwie i boję się ludzi? Że kolejny raz w życiu czuję, że spieprzyłam robotę! A miało być tak fajnie. Ja chcę do domu, mamusiu!!!

Z zamyślenia wyrwał mnie śmiech. Chłopak, którego imienia nie znałam, a zamieniliśmy kilka uszczypliwych uwag na schodach, odpowiadał na pytania. Miał duże szanse, by całą grupę owinąć sobie wokół palca. Miał charyzmę, poczucie humoru i nie spinał się przy publicznym wystąpieniu.

- Teraz ty - prowadząca zwróciłam się do mnie. - Powiesz nam coś?

Zjechałam jeszcze niżej na krześle, ale nadal byłam pod obstrzałem spojrzeń grupy. I on! Wybawiciel. Głupio się uśmiechał i czekał na to, co powiem.

- Ja, hm, ja…ja jestem z Wrocławia. I kilku jeszcze innych miejsc. Jestem od razu po maturze. Mieszkam w akademiku - zawiesiłam głos na ułamek sekundy.  - W pokoju 207, z Lidką.

Usłyszałam śmiech. A ja płonęłam ze wstydu. Ale plama.

- To bardzo interesujące - profesorka próbowała słowami powstrzymać lawinę komentarzy na mój temat. - Chcesz jeszcze coś dodać?

- Nie.

Grupa miała do mnie bardzo dużo pytań. Dziewczyna w zielonym golfie zaczęła:

- Jak masz w ogóle na imię?

- No tak, zapomniałam. Mam na imię Kamila, jestem Kama.

- Naprawdę zacięłaś się rano w pokoju? - odezwał się najwyższy z chłopaków.

- Już mówiłam, że tak. Wtedy, na balecie.

- Jesteś nieśmiała, czy nas nie lubisz? - zapytała ruda.

- Nie rozumiem - udawałam głupią.

Pewnie, że nie darzyłam ich sympatią.

- Bo rano, jak wpadłaś na salę, to wydawało mi się, że zadzierasz nosa. A potem nie chciałaś podziękować Jonaszowi. Musiał się podmawiać. Przecież gdyby nie on, Luterska pastwiłaby się nad tobą do tej pory.

Nie wiem skąd wzięłam energię, ale przywaliłam z grubej rury.

- Próbowałam przeżyć. Stałam sama przy drzwiach, a wy w grupie czuliście się tacy silni. Kto dowalił z tą suszarką? - biegała wzrokiem po ich twarzach. - A z Jonaszem inna sprawa - przesunęłam się na krześle w jego stronę - Widziałam cię wczoraj na dworcu. Byłeś z kumplami i z waszej rozmowy wcale nie wynikało, że mieszkasz w akademiku. To był kit, wcale nie słyszałeś rozmowy portierki z konserwatorem!

- Ktoś musiał cię uratować!

- Jakiś ty rycerski. Bo się popłaczę - dorzuciłam.

Chyba chciał mnie ośmieszyć, bo teraz on zebrał siły i zaatakował.

- A czemu na schodach zapytałaś się mnie czy jestem homoseksualistą?

- Uuuuuuu! - kilka osób zawyło.

- Co uuuuuu? - musiałam skłamać. - Bo wyglądasz. I jeszcze ci koledzy z dworca.

Wkurzenie zalało jego twarz. Czy jak wyjdę z zajęć, pożyję choćby pięć minut? On próbuje zbudować solidną podstawę, by mieć pozycję, a ja ciach, podcinam mu skrzydła.

Zmierzył mnie wzrokiem i syknął:

- Nie żyjesz.

- Jonasz, nie przesadzaj. Ona tak nie myśli. Przejdźmy do następnej osoby  - profesorka od dłuższej chwili nie panowała nad sytuacją.

Wcale nie byłam zadowolona, że przestali się mną interesować. Postanowiłam ani na chwilę nie pozostawać sama. Jonasz wyglądał na zdeterminowanego. Nie da sobie w kaszę dmuchać.

Kilkadziesiąt minut przesiedziałam w stresie, po czym zajęcia dobiegły końca. Czekałam aż wyjdzie. A on czekał, aż ja to zrobię. Osób w sali było coraz mnie, nie mogłam pozwolić, żeby zostać z nim sam na sam.

Udałam opanowaną i pomału zaczęłam wychodzić. Ruszył za mną. Szepnął mi do ucha.

- Wieczorem jestem u ciebie w akademiku. Niepotrzebnie wygadałaś się, w którym pokoju mieszkasz. Dziewczyno, naprawdę masz pecha.

O cholera. Jeszcze techniki wolne i historia baletu. Na tańcu nie potrafiłam stworzyć nic kreatywnego. Myślałam nawet, że jeśli Tomek będzie kazał mi po raz kolejny zrobić przewrót w tył na twardej podłodze, mój kręgosłup z napięcia i zesztywnienia pęknie. Na wykładzie z teorii nie byłam w stanie notować. Do akademika wracałam okrężną drogą, by być ciągle wśród ludzi. Chyba już wiem, co czują ofiary prześladowane przez psycholi. Ciągle odwracałam głowę i każdy miał jego twarz. W końcu znalazłam się w pokoju. Sama, ale zamknięta na zamek, by nikt nie mógł wejść. Teraz mógłby się zepsuć. Gdyby przyszedł i tak nie mógłby wejść. A ja miałabym wymówkę, że czekałam, chciałam wyjaśnić sytuację, oczyścić atmosferę, ale te drzwi, rozumiesz, zacięły się.

Stresowałam się przez resztę dnia, nie mogłam się skupić. Namówiłam Lidkę, by siedziała w pokoju i nawet do łazienki nie wychodziła. Próbowałyśmy rozmawiać, ale z trudem sklejałam sensowne zdania.

- Przecież nic ci nie zrobi! Nie wiem, co to za gościu, ale najwyżej pokrzyczy, ustalicie strategię i sobie pójdzie - próbowała mnie pocieszyć.

- Gdybyś słyszała te jego: „nie żyjesz”! - ciarki przeszły mi po plecach.

Ktoś zapukał. Zaskoczona spojrzałam na Lidkę, potem na drzwi. Pukanie nie ustępowało. „Teraz albo nigdy” - podeszłam otworzyć.

- A to ty! - udałam, że jestem zaskoczona jego obecnością. - No tak, miałeś wpaść - puknęłam się palcem w głowę. - Więc słucham.

- Nie wpuścisz mnie do pokoju?

- Przecież nie przyszedłeś na miłe pogaduchy. Możemy to załatwić w progu.

- Co załatwić?

- Głupi jesteś czy się zgrywasz? - zaczęłam się irytować. - Przecież mi rano groziłeś, że jestem trup.

Ryknął śmiechem i zbaraniałam. Czy jest taki przebiegły, że bawi się ze mną w kotka i myszkę czy faktycznie przyszedł w innej sprawie?

- Jonasz, po co przyszedłeś?

- Jak mnie wpuścisz, to ci powiem.

Wiedząc, że za drzwiami siedzi Lidka, której Jonasz jeszcze nie zauważył, zeszłam mu z drogi i zaprosiłam do środka. Lidka szybko sięgnęła po książkę i zaczęła udawać, że czyta.

- Ty pewnie jesteś Lidka?

- Tak, skąd wiesz? - była zdezorientowana.

- Ona mi powiedziała. - wskazał na mnie. - Nie tylko mi.

Miałam czas na zmianę taktyki. Postanowiłam być miła.

- Napijesz się czegoś?

- Nie planowałem siedzieć dłużej niż kilka minut, ale spoko, chcę herbatę.

Stanęłam tyłem do niego, licząc, że Lidka obserwuje każdy jego ruch. Czy mówił: „kilka minut?” Tak mało życia mi zostało?

Nie zważając na obecność Lidki zaczął mówić:

- Dziś przegięłaś na maksa. Przecież każdy walczy o pozycję, a ty mi taki numer wycinasz. Masz charakterek. Byłem na ciebie wściekły, ale już mi przeszło. Przyszedłem ci coś zaproponować.

- Słucham cię, cały czas - o mało nie rozlałam wrzątku.

- Za kilkanaście dni, dwudziestego trzeciego jest impreza dla pierwszaków. Skoro zrobiłaś ze mnie homoseksualistę, to musisz mnie teraz z tego wyplątać. Przez jakiś czas będziesz udawać moją dziewczynę, a kiedy uznam to za stosowne, zwolnię cię z tej roli.

Zabrakło mi tlenu w płucach. Lidka udawała opanowaną.

- A co jeśli się nie zgodzę?

Wstał, pochylił się nade mną, czajnikiem i kubkami i bardzo powoli wyjaśnił mi konsekwencje mojej odmowy.

- Żyć ci nie dam, teraz nie żartuję. Będziesz skończona. Już teraz nikt na ciebie nie zwraca uwagi, może być tylko gorzej. To ja jestem miejscowy, połowę rocznika znam z liceum. Nie masz wyjścia, złotko.

Wziął kubek z herbatą i podszedł do drzwi.

- Idę do 210. Oddam ci go, jak wypiję - wskazał na kubek. - Masz czas na zastanowienie do jutra. Wykorzystaj swoją szansę, albo myśl już o zmianie miasta, bo nie ma tu miejsca dla nas dwojga.

I trzasnął drzwiami. Odczekałam chwilę i gdy zamknęły się drzwi w 210 szybko przekręciłam zamek. Chciało mi się płakać i wcale nie powstrzymywałam łez.

- Łajdak, wymyślił sobie strategię! - Lidka dochodziła do siebie.

- Czy ja zawsze muszę wpakować się w takie bagno?

- To chyba będzie bagno większego kalibru. On chce cię całować, dotykać i mieć twoje ciało na wyłączność w każdym momencie. Niezależnie, czy tego będziesz chciała, czy nie.

- On naprawdę może mi zaszkodzić - zaczęłam intensywniej myśleć. - Mam!!! - klasnęłam w dłonie.

- Co masz?

- Zabiję go jego własną bronią. Facetów biorą babki, które muszą zdobywać, które stawiają opór. Jak facet dokonuje gwałtu, to podnieca go sama myśl, że kobieta się go boi. Zgodzę się - zaczęłam zacierać ręce. - I będę taką dziewczyną, że mu bokiem wyjdę. Zrezygnuje ze mnie szybciej niż zamierza

Lidka podłapała pomysł.

- Jeśli chcesz pożyczę ci moje „buraczane” ciuchy? Do zachowania musisz mieć jeszcze odpowiedni image.

Chwilę się wahałam. Ile mogę poświęcić? Mój wizerunek może ucierpieć na stałe. Ale wizja szybszego uwolnienia się od Jonasza skłoniła mnie do radykalnych decyzji.

- Im będę bardziej odpychająca, bez obrazy dla twoich ciuchów, tym szybciej skończą się moje problemy.

Jonasz dostał odpowiedź, kiedy oddawał kubek. Był zadowolony, że wszystko idzie zgodnie z jego planami. Na pożegnanie rzucił:

- To jutro zaczynamy, trzymaj się - i mrugnął do mnie oczkiem.

Horror trwał dwa tygodnie. Na imprezie nie byliśmy już parą. Na jego własne życzenie. Tak jak sądziłam, nie podobała mu się nowa Kama. Chodziłam w plisowanych spódnicach i haftowanych bluzkach. Włosy czesałam w koka i wyglądałam o kilka lat starzej. A Jonaszowi zależało na wizerunku. Miastowy podrywacz, z taką panienką! To mogło mu tylko zaszkodzić. Przez pierwsze dwa dni udawał przy znajomych, że czule mnie całuje, ale trzeciego już go tak to nie bawiło. A ja udawałam strasznie zakochaną. Skrzeczącym głosem wołałam go z końca korytarza i rozkręcałam farsę na całego. Kiedy wyznałam mu dozgonną miłość przy całym roczniku, nie wytrzymał. Wpadł wieczorem do akademika i zaczął krzyczeć.

- Dobra, dobra, wygrałaś. Koniec z tym - podniósł ręce do góry.

- No co ty!? Nie możesz mnie tak zostawić - zaczęłam owijać się wokół jego, bądź co bądź, smakowicie wyglądającego ciała.

- Przestań! - odepchnął mnie.  - Jakby co to cię rzuciłem, bo byłaś chorobliwie zazdrosna, ok.?

- To nie mi zależy na opinii. Mogę ich karmić, czym tylko zechcesz - wrednie się zaśmiałam.

Następnego dnia po zerwaniu już nosiłam swoje ubrania i luźno upięte włosy. Jak się później okazało, mało kto złapał się na numer Jonasza. Wszyscy wiedzieli, że się wygłupiałam. Zarówno, jeśli chodzi o strój i o zachowanie. Byłam uratowana. A on nie mógł pogodzić się z porażką?

Na imprezę przyszedł sam. Tak jak ja. Próbował mnie przepraszać. Nie chciałam o niczym słyszeć. Tamta sprawa była przeszłością. Lecz kiedy poprosił mnie do tańca, ku zdziwieniu Lidki, zgodziłam się.

- Ładnie wyglądasz. Czy tak samo ubrałabyś się, gdyby ta farsa jeszcze trwała?

- Coś ty, założyłabym sukienkę Lidki, którą dostała od babci.

- To może i dobrze, że nie jesteśmy tu razem, bo…

- Bo co? - bawiłam się tą sytuacją.

_ Ty mi się naprawdę podobasz. Ale w tym prawdziwym wcieleniu. Dlatego pierwszego dnia cię uratowałem.

- Dziękuję ci za to, bo jeśli dobrze pamiętam, nie zrobiłam tego właściwie.

- Przyjmę podziękowania, jeśli ty przyjmiesz przeprosiny.

Co mi szkodzi? I tak wszyscy już o tym zapomnieli.

- To chyba musisz przyjąć podziękowania.

- Nareszcie rozmawiamy normalnie.

Do końca piosenki milczeliśmy. Kilka dni później zaproponował mi wypad do kina. Po miesiącu byliśmy parą. I tak to trwało trzy lata. Był pierwszym, z którym poszłam do łóżka i drugim, który złamał mi serce. Nie pytając się, co myślę , podjął sam ważną dla nas decyzję. Pierwszy raz w życiu, naszym wspólnym życiu. Skoro planowaliśmy ślub miałam prawo wiedzieć o wszystkim.

Tego dnia przyszedł do 207. Byłam sama. Powiedział, że dostał stypendium i że wyjeżdża na ostatni rok studiów do Anglii.

- Co ty mówisz? Jakie stypendium?

- Artystyczne.

- Takie stypendium załatwia się miesiącami, a ty mi mówisz dopiero teraz?

- Nie chciałem zapeszać - stał jak mały chłopiec, ze spuszczoną głową.

- No pewnie, bo ważniejsze jest ono, niż moje samopoczucie. Miałabym czas przyzwyczaić się do myśli, że rozstajemy się na rok.

- Ale ja nie wiem, czy chcę wracać - nawet nie próbował udawać.

- To mam do ciebie przyjechać po studiach? Już za mnie zdecydowałeś? - jeszcze nie do końca złapałam przekaz.

- Nie będę cię zmuszał, jeśli nie chcesz.

- Ty draniu, już czujesz smak lepszych możliwości? Już masz mnie w dupie?

- Bądźmy dorośli i nie utrudniajmy sobie startu w życie - spokojnym tonem ze mną zrywał.

- Posłuchaj sam siebie. Jeszcze tydzień temu chciałeś być moim mężem. Projektowałeś ślubny garnitur.

- Życie tak szybko się zmienia.

- Wypieprzaj stąd i z mojego życia. O 17.00 mnie nie będzie. Zostawisz klamoty Lidce. Przynieś mi wszystkie moje rzeczy.

Próbował jeszcze coś mówić, ale zaczęłam głośno krzyczeć: bla, bla,bla i wyprosiłam go z pokoju.  I tak do pamiętnika w części przeznaczonej na nieszczęśliwie zakończone historie miłosne wpisałam nowe imię: Jonasz.