W jak Wiktor
Komentarze: 0
Pojawił się na horyzoncie szkolnej dyskoteki, gdzie podobno nie wpuszczali ludzi z zewnątrz. Oprócz Wiktora na imprezie była jeszcze masa innych ludzi, którzy na legitymacji nie mieli wbitej pieczątki z numerem szkoły, w której się obecnie znajdowali. Dj puszczał utwory z „różnej beczki”. Po disco i techno, z głośników leciał metal i grunge. W tych momentach następowało duże zamieszanie na korytarzu, który służył za parkiet do tańczenia. Ci w szerokich spodniach usuwali się z miejsca, by inni, w czarnych skórach i długich włosach mogli pomachać strąkami na głowie. Ja należałam do grupy najmniej licznej. Gdy DJ - owi zawieruszyła się w kompakcie płyta PJ Harvey, najmniej liczni zawyli w ekstazie. Byłam wśród nich. Musieliśmy wyglądać kosmicznie, bo na korytarz, gdzie przy hicie sezonu mieści się dwieście osób, wypełzły z kątów cztery skulone sylwetki. Każdy schowany we własnych włosach, bujał się na boki. Przez prześwity we włosach obserwowałam resztę „dziwnych”. Z trzech minut piosenki dane nam było odtańczyć połowę. Ktoś zainterweniował u nauczycieli, że chyba coś braliśmy i wyłączono nam boską piosenkę o bólu. Nauczyciel nie stwierdził u nas żadnych odstępstw od normy i byliśmy wolni. Usiadłam na kaloryferze w zaciemnionym kącie, gdy zjawił się on.
- Ty tak zawsze?
- A Ty?
- Co ja?
- A co ja zawsze?
Nie kleiła się nam rozmowa. Oparł się plecami o kaloryfer i patrząc w tłum tańczących osób spróbował jeszcze raz.
- Tak samo dziwnie mówisz, jak tańczysz. Wiesz o tym?
Dobrze, że nie patrzył na mnie. O mało nie spadłam z grzejnika. Czy on nie wie, kim ja jestem? Że ze mną się nie rozmawia. Nie toleruje. Nie pyta, tylko od razu osądza i z tabliczką: „odszczepieniec” wkłada do odpowiedniej szuflady. Czy ja dobrze słyszałam, że facet zadał mi pytanie, na temat najbardziej złożonej i intymnej sprawy, która rządzi moim życie. Nikt, oprócz mamy nigdy tego nie robił. A i ona czyniła to chłodno i bez emocji.
- Nie powinno cię tu być!
- W tej szkole czy przy kaloryferze? - tym razem spojrzał na mnie.
- Tu i tu.
- W sprawie szkoły rozumiem ale co z tym kaloryferem? - strzelił głupawy uśmiech. - Za bardzo grzeje?
- Nie sil się na dowcip, bo mogę czegoś nie zrozumieć. Rzadko z kimkolwiek rozmawiam.
- Wiem, domyśliłem się.
- Bystry jesteś. Nie trzeba być omnibusem, by zauważyć, że w tej części korytarza nie znajduje się centrum imprezy - spojrzałam w dal, gdzie na parkiecie kołysały się kuso ubrane dziewczyny.
- Zawsze tak chłodno z każdym rozmawiasz?
- Po pierwsze zadajesz za dużo pytań, po drugie nie zależy mi na nich - wskazałam palcem.
- Taniec pozwala Ci zapomnieć?
- Zapomnieć o czym? Skoro jesteś taki dobry w te klocki, to śmiało, mów.
- Ci ludzie nie mają ambicji, myślą tylko o seksie i pieniądzach. Dla nich ważny jest ten, kto ma najlepszą furę, komórę i rurę. Jak tańczyłaś, było w tym tyle bólu, a zarazem ekspresji, że mi ciarki przeszły po karku.
- Rurę? - zaśmiałam się.
- Kobietę. Dlatego przeniosłem się do innej szkoły.
W tym momencie zaczęłam kojarzyć twarz. W pierwszej klasie, w ostatniej ławce siedział chłopak. Zawsze cichy, zawsze smutny. Był z nami tylko miesiąc. Jego imię - zaczęłam szukać w zakamarkach pamięci. Mam! - Wiktor.
- Pamiętałeś mnie czy podszedłeś w ciemno?
- Masz rację, strasznie tu ciemno - po chwili dodał. - Żartowałem. Pewnie, że cię pamiętam. Nawet sobie obiecałem w tym pierwszym miesiącu, że jak nie dostanę się do wymarzonej szkoły, to właśnie z tobą spróbuje się zaprzyjaźnić.
- A to czemu?
- Teraz ty zadajesz za dużo pytań.
Odwrócił się całym ciałem w moją stronę. Powiedział ściszonym głosem:
- Bo jak patrzyłem na ciebie to widziałem to samo przerażenie, które czułem w sercu. Rozumiesz? Zwiałem stąd, bo by mi nie dali żyć. Tak jak tobie.
W duchu musiałam przyznać mu rację. Nie przypominał tamtego zastraszonego chłopczyka. Wyrósł, zmężniał i miał odwagę tu przyjść.
- I gdzie uciekłeś?
- Kończę teraz liceum artystyczne. Maluję.
- Myślisz o ASP?
- Chciałbym. Mówią, że mam szansę. Ale się boję.
- Wiem coś o tym. Jestem dobra tylko w jednej dziedzinie, z czego jestem bardzo zadowolona, a z drugiej strony jeśli mi się nie uda, nie mam pomysłu na życie.
- Taniec, co? - dumny, że zgadł zaczął kiwać głową. - Mówiłem, że jestem w tym dobry. Nie widzieliśmy się trzy lata, nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy, a tu taki strzał w dziesiątkę.
Zbliżała się dwudziesta druga - koniec imprezy.
- Zmykam do domu. Powodzenia na egzaminach - znienacka zeskoczyłam z kaloryfera i uciekłam w stronę szatni.
Zaskoczony Wiktor ruszył za mną.
- Przecież nie będę tu nocował. Też się urywam - zaczął zapinać kurtkę. - Idziesz na przystanek?
No to ładnie. Teraz się go nie pozbędę. Zapytał o przystanek. Gdzie ja mogę mieszkać, żeby jemu nie było po drodze? Na Marsie? Cholera, nie mam pojęcia.
- Mieszkam niedaleko, idę pieszo.
- Odprowadzę cię, ok?
- Nooo, dobrze - entuzjazmu w tym nie było.
Kilka minut szliśmy w ciszy. To już nie był szkolny grzejnik i niezobowiązująca rozmowa. Facet przejął inicjatywę, to niech się sili.
- Mieszkam w tym bloku - wskazałam jeden z wielu domów.
- Aż tak blisko? Nawet nie miałem okazji cię pobajerować - chyba starał się aż nadto.
- Słuchaj! - wkurzyły mnie jego słowa. - Nie jestem panienką do bajerowania. Mało co jest w stanie zrobić na mnie wrażenie. Więc wal prostu z mostu, co chcesz, bo zaraz będzie moja klatka i znikam.
- Ostro! Ok. Chcę, żebyś się ze mną umówiła. Znam fajną knajpę, gdzie można tańczyć do twojej muzy. Chcę zobaczyć ciąg dalszy tańca do PJ Harvey.
- Dobra, jesteśmy umówieni na piątek. O dwudziestej. Mieszkanie nr siedem - dorzuciłam.Pasuje?
- Jasne. Będę punktualnie.
Kiedy wchodziłam do klatki usłyszałam za sobą słowa, które na czas następnych kilku miesięcy miały być najbardziej intymnym wyznaniem, na jakie stać było Wiktora.
- Szkoda, że to dopiero za siedem dni.
Ale wtedy zrobiło to na mnie wrażenie. Udając, że nie słyszę, pobiegłam na górę.
To były najdłuższe siedem dni w moim dotychczasowym życiu. Nie rozmawiałam o tym z nikim. Dwie najbliższe koleżanki zakuwały do matury, tak samo jak ja. Jeśli ciągłe otwieranie książek i widzenie na każdej stronie twarzy Wiktora można nazwać nauką, to zakuwałam pełną parą. Jeśli miałabym być drobiazgowa, to w ciągu tygodnia, od umówienia się, aż do randki nauczyłam się tylko dwóch definicji z matematyki. Przeliczając to na godziny spędzone nad zeszytem można stwierdzić, że marnuję najlepsze lata swojego życia. A co w nim takiego fajnego?
Kiedy go w końcu zobaczyłam moje podniecenie sytuacją zmalało. W moich wyobrażeniach, które tworzyłam w głowie przez tydzień przedstawiał się bardziej imponująco. Szłam obok niego i powtarzałam w głowie: „nie ma się czym podniecać, nie ma czym się podniecać”. Sztywno, bo sztywno zaczęła się rozmowa.
- Jak ci zleciał tydzień?
- Dobre pytanie! Zleciał - skłamałam.
Przecież wlókł się niesamowicie.
- A tobie?
- Chciałbym, żeby matura była jutro i żebym już wiedział.
- Czy zdałeś?
- Niewiedza jest najgorsza. Nie wiem, na czym stoję. Nie potrafię malować. Blokuję się.
- Chciałabym zobaczyć kiedyś twoje obrazy - rzuciłam w jego stronę.
- Nie ma sprawy.
To był pierwszy raz z wielu, kiedy wyraziłam chęć zobaczenia jego twórczości. Zawsze mówił: „nie ma sprawy” i nigdy się nie składało. Tamtej nocy tańczyłam do mojej muzy i czułam się spełniona. A on patrzył. Kiedy wracaliśmy z jednego z takich wieczorów, powiedział:
- Namalują cię tańczącą, chcesz?
Byłam zaskoczona jego propozycją. To, co miałam zobaczyć na płótnie mogło mi bardzo dużo o nim powiedzieć. Przede wszystkim, jak patrzył na mnie. Nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa.
- Jeśli chcesz - odpowiedziałam od niechcenia. - Z moją zgodą czy bez i tak zrobisz, jak zechcesz.
Po kilku tygodniach zaczęłam się zastanawiać, kim dla niego jestem. Wiele razy mnie przytulał, nie tylko podczas tańca, ale nigdy nie całował. Mówił, że jestem dla niego ważna, ale to słowo w jego ustach nie miało odpowiednika, miejsca w mojej hierarchii wartości. Czułam się dobrze, bo miałam przyjaciela, i źle, bo ktoś brał ode mnie bardzo dużo, a dawał niewiele. Po pół roku, kilka dni przed maturą wyłam z bólu. Nie mogłam zrozumieć tego dystansu, bardzo bliskiego dystansu. To było tak, jakby przytulał mnie do swojego brzucha, piersi, z których bije ciepło, spokój, ale nie obejmował mnie rękami.
Nie powinnam była rozpraszać jego myśli przed egzaminami, ale w dniu matury z polskiego, podczas wieczornego spaceru z Herszelem, nie wytrzymałam.
- Nie czujesz, że się wypalam?
Wyrwałam go z zamyślenia.
- Co?
- Wysysasz ze mnie całą energię, czujesz, że się wypalam? - powtórzyłam. - Jestem inna niż pół roku temu, kiedy się poznaliśmy.
- Wiem o tym, przecież mam oczy.
- I co, masz zamiar coś z tym zrobić?
- Czego ty Kama ode mnie wymagasz, bo nie rozumiem?
Do tej pory widziałam to tylko w filmach i uważałam, że to kit. Mężczyźni jednak byli z innej planety, jacyś nie dostrojeni do kobiet.
- Ja oszaleję! Mówię jasno, że nie rozumiem swojego miejsca w tym, co nas łączy. Nie jestem ani twoją dziewczyną, bo się nie całujemy, ani przyjaciółką, bo przyjaciółek nie głaszcze się po głowie, ani nie obmacuje po ciele podczas tańca. Rozumiem, że nie mam doświadczenia w sprawach damsko - męskich ale trochę kumam w temacie: seksualność człowieka.
- Proszę, nie teraz. Jutro piszemy maturę z matmy, potem mam egzaminy na ASP. Nie mogę się wypalać. Energia musi pozostać we mnie, a nie poza mną.
- W nosie mam twoje samopoczucie. A myślisz, że ja nie mam matury, egzaminów, że super mi się tańczy, bo jestem na ciebie wkurzona? Nie umiem tworzyć, kiedy jest mi tak strasznie źle.
- Więc zgadzamy się oboje, by zostawić tę rozmowę na później. Za dwa miesiące po wszystkim będziemy gadać do woli - podszedł i przytulił mnie do siebie.
Wyrwałam się z jego uścisku i płacząc zaczęłam uciekać.
- Zatem zobaczymy się za dwa miesiące. I nie dzwoń, chyba, że będziesz miał mi coś konkretnego do powiedzenia.
To był ostatni raz kiedy widziałam Wiktora. Zdał maturę i przygotowywał się do egzaminów na studia. Wybierał prace dla komisji egzaminacyjnej. Tworzył dniami i nocami. Wychodził tylko do sklepu dla plastyków, by uzupełnić zapasy. Czas między egzaminami a ogłoszeniem wyników spędzał w naszym ulubionym barze. Życzliwi ludzie mówili, że często tam bywał. Żył jak w amoku. Papierosy, alkohol, trawa, koledzy i Bóg wie co jeszcze? Czas nie był jego sprzymierzeńcem. Dzień ogłoszenia wyników był ostatnim dniem jego życia. Nasza rozmowa sprzed dwóch miesięcy nie miała finału. Nie było go na liście przyjętych. Przedawkował. Brał od dawna i nie do końca radził sobie sam ze sobą. Ja o niczym nie wiedziałam.
W tym dniu zadzwonił mój telefon. Na komórce wyświetlił się napis: Wiktor. Byłam pewna, że chce podzielić się dobrymi wiadomościami.
- Cześć. O której świętujemy?
- Dzień dobry, Kamilo. Mówi mama Wiktora - usłyszałam kobiecy głos.
- Dzień dobry. Myślałam, że to Wiktor - zaskoczyła mnie.
- Tak wiem - odparła. - Czy mogłabyś tu przyjechać, do Wiktora?
Spojrzałam na zegarek. 16.27.
- Będę za dwadzieścia minut, dobrze?
- Za dwadzieścia minut będzie w sam raz.
Wsiadłam do autobusu. Byłam u niego dopiero dwa razy. Może tym razem uda mi się go namówić, aby pokazał mi obrazy. Może znajdę tam siebie tańczącą - nie mogłam opanować emocji.
Mieszkał tylko z matką. Jego ojciec był zawodowym żołnierzem, ciągle na misjach. Z trzech pokoi miał do dyspozycji dwa. W jednym spędzał czas, kiedy nie malował. Drugi był pracownią, do której drzwi były zawsze zamknięte.
Pani Eliza otworzyła drzwi wejściowe i zaprosiła mnie do środka. Wiktora nigdzie nie było widać. Ale najbardziej zdziwił mnie jeden fakt: drzwi do pracowni były otwarte na oścież.
- Wejdź dalej, musimy porozmawiać - wskazała ręką pokoik, który był jej sypialnią.
- Wiktor jeszcze nie wrócił? - spojrzałam w stronę kuchni.
- Wiktor nie znalazł swojego nazwiska na liście. Nie dostał się do Akademii - nie odpowiedziała na moje pytanie.
- Pewnie się załamał, gdzie on teraz jest? - zaniepokoiłam się na dobre.
Przysunęła fotel w moją stronę i złapała moje dłonie. Po wystających policzkach spływały łzy.
- Wyniki były o 10.00. Byłam pod budynkiem. Wstał dziś bardzo wcześnie i poszedł na spacer. Nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Po sprawdzeniu listy nie chciał z nikim rozmawiać. Próbowałam go zatrzymać, ale uciekł. Dwie godziny później znaleźli go. Siedział pod waszą ulubioną knajpą. Wziął za dużo. Nie pierwszy raz widziałam go, po tym, jak brał. Lekarze byli bezradni - trzęsły się jej ręce. - Przykro mi, ale Wiktora nie ma. Przedawkował i go nie ma - patrzyła tępym wzrokiem w jeden punkt na ścianie.
- Nie ma? Jak to nie ma? Przecież mieliśmy iść na spacer i miał mi wszystko wyjaśnić. I nic z tego nie będzie?
Wstałam. Zaczęłam się trząść. Nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Czułam się, jakbym latała ponad ziemią. Żadnego czucia w nogach. Znów usiadłam.
- Pani mówi, że on…? - nic do mnie nie docierało.
- Tak.
- O rany! - wstałam ponownie i chodząc w tą i z powrotem mówiłam do siebie.
- Ale to, że się nie dostał, to nie koniec świata. Można przecież inaczej.
- On brał leki psychotropowe. To go przerosło. Lekarze mnie ostrzegali, że to się tak może skończyć.
Nie czułam żalu, że nie żył. Byłam wściekła, bo zostawił mnie tu samą. I tak bezczelnie sobie poszedł.
- W pracowni znalazłam kartkę na stole. Przeczytaj.
- Jak to zostawił? Przecież mogła ją pani dzisiaj znaleźć, zanim on…
- Nigdy tam nie wchodzę. Gniewał się, jeśli patrzyłam na jego obrazy przed ukończeniem.
Wepchnęła mi kartkę do dłoni. Była zapisana niebieskim tuszem. Wiktor pisał piórem. Moje łzy pomału zaczęły rozmywać jego pismo.
„Nie mam innego pomysłu na tworzenie. Mógłbym czekać rok i znów spróbować, ale cóż to byłoby za życie. Po roku byłbym już odrzutkiem sprzed dwunastu miesięcy, a nie świeżym, odkrywanym dopiero co talentem. Wszystkie obrazy daj mojej … Kamie. Kiedyś zrozumiesz, że tak miało być. WIKTOR. PS. Odetchniesz finansowo. Moje leki, farby i płótno - koniec z tym”.
Tragedia. To się dzieje naprawdę. Nikt mnie nie nabiera? I ona! Taka spokojna, jakby pogodzona. Jej syn nie żyje, sąsiedzi będą mówić, że ćpun, a ona nic? Tylko patrzy przed siebie i mówi. Mówi do mnie, że mam się nie przejmować, że dobrze, że nie byliśmy parą. Szybciej się pogodzę z sytuacją.
- Czy mogę tam wejść?
Nic nie odpowiedziała, tylko wskazała ręką, że droga wolna. Na nogach jak z waty przekroczyłam jego świat, do którego za życia nie chciał mnie wpuścić. W powietrzu poczułam zapach rozpuszczalnika. Na sztalugach i pod ścianą, na segmentach i na parapecie. Było ich kilkadziesiąt. I one wszystkie mały być moje? Patrzyły na mnie, a ja czułam jakbym szperała w cudzych rzeczach. I tak było rzeczywiście. Włączyłam światło i nadal otaczał mnie półmrok. Z sufitu zwisał kabel, nie było żarówki. Na stole znalazłam kilka latarek, dwie małe lampki biurowe i mnóstwo mniej lub bardziej wypalonych świec. Czyżby tworzył obrazy przy takim oświetleniu? Trzeba mieć nerwy - pomyślałam. W kącie, przy oknie, na drewnianym stojaku oparte było płótno. Obraz był nieskończony. Namalowana postać nie miała głowy. Zapaliłam jedną z latarek i szczegółowo przyglądnęłam się ostatniej pracy Wiktora.
Użył ciemnych kolorów, co nadawało postaci mroczny charakter. Ale coś jeszcze było z nią nie tak. Korpus bez głowy, której chyba nie zdążył domalować, nie miał kończyn. Był nagi i przeraźliwie chudy. Obok były szaro - czarne plamy. Zaraz, zaraz… to nie plamy.! To były kończyny. Nogi, każda osobno, były ubrane w długie, czarne suknie, natomiast ręce odziane zostały w zwiewne bluzki. I wszystko na czerwonym tle. W górnym prawym rogu widniał napis. 20.06.94, a pod spodem tytuł: „Ona”. Dzisiaj jest 8 lipiec. To oznacza jedno - ten obraz jest skończony. Wiktor zawsze szczycił się tym, że nigdy na dłużej nie przerywa procesu malowania. Czyżby zmienił nawyki? Coś mi tu nie grało. Wpadłam w szał. Po kolei zaczęłam sprawdzać wszystkie jego obrazy. Każdy miał tytuł i był opatrzony datą. Przy czternastym obrazie zauważyłam pewną prawidłowość. Wszystkie płótna, które namalował po dniu, w którym się poznaliśmy, miały pesymistyczną tematykę. Mnóstwo czerni, szarości. Jedyny kolor, którym rozjaśniał była czerwień. Psycholog z pewnością by się tym zaniepokoił.
- Chore te obrazy, prawda?
Mama Wiktora stała oparta o framugę. Chwilę próbowała ogarnąć wzrokiem, to wszystko, co pozostawił jej syn. Nie zauważyłam nawet, kiedy stanęła tuż za mną.
- Może lepiej by było, gdybyś zachowała wspomnienie o Wiktorze, takie jakie masz do tej pory. Ale jest coś, o czym musisz jeszcze wiedzieć.
- Kolejna niespodzianka? Czemu mam wrażenie, że nie jest to dobra wiadomość.
- Masz rację, nie jest.
Podeszła do biurka i z otwartej szuflady wyjęła zeszyt.
- Ne przejdzie mi to przez gardło, więc weź to do domu i przeczytaj. A teraz muszę odpocząć.
Zostałam lekko wypchnięta za drzwi. Wetknęłam notes do plecaka i zbiegłam po schodach. Piętnaście minut później byłam w domu. Nie ciekawiła mnie zawartość zeszytu. Jeśli nie miała to być dobra informacja, to wystarczy mi wrażeń na dzisiaj. Chciałam zasnąć, by już o niczym nie myśleć. Sądzę, że w bezsenności nie denerwuje nas tak bardzo brak snu, lecz wszechogarniająca cisza. Ona tak męczy i nie daje człowiekowi spokoju. Kiedy wiesz, że wszyscy wokół słodko śpią, a ty nie możesz zatrzymać gnających myśli w twojej głowie, można zwariować. I wariowałam, poprawiając pościel, kręcąc się niespokojnie i zmieniając co chwila pozycję. Poduszka była wyjątkowo niewygodna, piżama za bardzo grzała, a kołdra zamiast przyjemnie opatulać, wgniatała mnie w i tak twarde już łóżko.
Przerzuciłam rękę przez nocny stolik i wymacałam teczkę. Zeszyt był zniszczony, miał pozaginane rogi i gdzieniegdzie tłuste plamy. Otworzyłam na przypadkowej stronie. To był pamiętnik Wiktora, jego zapiski. To w jego zwierzeniach mam znaleźć tą złą informację? Rozumiem, że jemu i tak już wszystko jedno, ale to chamstwo tak czytać. I co, przeczytam i go ocenię? Sklasyfikuję? Zmienię zdanie. I co to zmieni?
Odłożyłam go. Próbowałam ponownie wbić się w sen. Tym razem w głowie nie zderzały się setki informacji. Była tylko jedna. I krzyczała: czytaj, nie śpij, czytaj. Znów wzięłam, zaczęłam czytać.
Na pierwszej stronie nie do końca zapisanego zeszytu było zdjęcie. Wklejone. Gdzieś je już widziałam. Z biało- czarnej fotografii uśmiechała się ładna twarz mężczyzny. Lat może dwadzieścia parę. Gdzie ja je widziałam? Bingo, u Wiktora, w pokoju i w pracowni. Miał kilka zdjęć tego chłopaka. Może to jego ojciec z lat młodości? - to była pierwsza myśl. Nie, chyba nie. Nie było to stare zdjęcie. Wiec kim on jest?
Po trzech stronach zaczęłam się domyślać, po całym pamiętniku byłam pewna. Mój Wiktorek był homoseksualistą. A Maciek, chłopak z fotografii, jego …facetem. Mdliło mnie na myśl, że jego ręce mogły dotykać moich ubrań, ciała. Ani jednym słowem nie wspomniał o mnie. Nie miał w związku ze mną żadnych przemyśleń, które chciał zapisać? Jeszcze bardziej byłam zła, że dałam się tak traktować. Że się nie przyznał. Że ja nic nie wyczułam.
Następnego dnia odwiedziłam jego mamę.
- Oddaję - powiedziałam bez emocji.
- Nie jest ci przykro? Wydajesz się opanowana.
A to dobre. Ja opanowana? Gdyby mogła mi zajrzeć do duszy!
Ruszyła do pracowni. Obrazy czekały spakowane do zabrania. Ten widok mnie zaskoczył.
- Nie chcę ich. Przecież pani wie, że nic dla niego nie znaczyłam.
- To nie prawda. On próbował, … wiele razy z dziewczynami, z tobą najdłużej.
- Co pani powie? - zaczęłam sarkastycznie. - Przecież nie było pani na naszych randkach. To znaczy… spotkaniach - spuściłam z tonu.
- Ale byłaś mu potrzebna.
- Do czego? Przecież znalazł miłość swojego życia. Maciek mu imponował, tak pisał - mój cynizm mnie zaskakiwał.
- Ale reszta nie dawała mu spokoju i musiał mieć dziewczynę! - krzyknęła.
Hola, hola. Jaka reszta? Jak to musiał? Ona mówiła o mnie?
- Czy pani insynuuje, że z Maćkiem spotykał się potajemnie, a ja byłam przykrywką, dla ludzi, żeby nie mówili. Ze nie dość, że ćpun, to jeszcze pedał.
- Chyba powinnaś już iść - wyszła do kuchni.
- To się dobrze składa, bo właśnie zamierzałam to zrobić. Żegnam - krzyknęłam.
Rozbeczałam się dopiero na ulicy. Nie ma chyba nic gorszego dla kobiety, niż myśl, że łączy cię coś specyficznego z facetem a później dowiedzieć się, że dlatego nie chciał cię całować i sypiać z tobą, bo wolał mniejsze, płaskie, owłosione piersi i osobników bez zaokrąglonych bioder.
Dodaj komentarz