C jak Canada
Komentarze: 0
Uczestnicząc w zajęciach warsztatowych podczas studiów poznałam wielu znakomitych tancerzy i choreografów - przeważnie mężczyzn, do tego obcokrajowców. Gdy przeprowadziłam się do Krakowa, postanowiłam znaleźć odpowiednią salę i zorganizować nabór do swojego pierwszego zespołu. Chciałam stworzyć zawodowy zespół. Plakaty z informacją o przesłuchaniach były we wszystkich ważnych punktach miasta. I pomimo, że Kraków jest dużym miastem, na castingu nie zjawił się nikt.
Zanim nastąpiło moje rozczarowanie, że nikt nie chce tańczyć i woli spędzać czas niekoniecznie w przemyślany i pożyteczny sposób, uświadomiłam sobie, gdzie popełniłam błąd. W czasach, w których ludzie są rozgoryczeni dużym bezrobociem i nijakimi zarobkami, muszę założyć zespół, w którym będę musiała opłacać tancerzy. Nikt nie będzie mnie traktować poważnie, jeśli nie zapłacę komuś za czas i umiejętności. Pojawił się problem: „skąd wziąć fundusze na zespół?”
Postanowiłam wyjechać do Kanady w odwiedziny do znajomego choreografa. Tam, po żmudnych poszukiwaniach udało mi się skompletować moją wymarzoną drużynę - sześciu mężczyzn i pięć kobiet. Sala, która należała do Uniwersytetu Tańca i Teatru w Calgary spełniała nasze wszystkie oczekiwania. Obszerne pomieszczenia, lustra na wszystkich ścianach, drążki do ćwiczeń, sprzęt grający najwyższej klasy. Próbowałam powstrzymać się od porównań tej sali z miejscem, gdzie tańczyłam na studiach. Trudno było. Po dwóch tygodniach, w poniedziałek, przyszłam na próbę przed czasem. Byłam zaskoczona, że wszyscy już są, zwarci i gotowi do zajęć. Po krótkiej wymianie zdań zaskoczyli mnie podjętą przez nich decyzją. Oznajmili, że są gotowi wyjechać na czas nieokreślony z Kanady. Zabrałam ich więc do Polski.
Kilka razy wspomniałam grupie, że ich technika i sposób wyrażania emocji na parkiecie są zupełnie inne, niż tancerzy, których znam w Polsce. Każdy z nich pochodził z innej części świata, uczył się u różnych nauczycieli i specyfika ich ruchu była odmienna. Wiedzieli, że nikt w Polsce nie zajmuje się tym stylem tańca - dlatego podjęli wyzwanie. Lepiej tworzyć jako pierwsza grupa daleko od domu i być zauważonym, niż zostać w Kanadzie i zginąć w tłumie podobnych ci osób, gdzie nie masz szans zostać gwiazdą.
Mijały dni, miesiące. Poznawałam ludzi z branży, ofert występów było coraz więcej. Podczas jednego z eventów dostałam propozycję wyjazdu zespołu do Skandynawii na festiwal, z możliwością dodatkowych występów w klubach tanecznych. Propozycja padła z ust bogatego prezesa, który zaoferował pokrycie kosztów dwumiesięcznego wyjazdu dla całej dwunastki. Pomyślałam, że to zbyt piękne, by było prawdziwe. Zapytałam, czego oczekuje w zamian? I wówczas pierwszy raz w życiu w sferę mojego zawodowego tańca wkradła się niesmaczna oferta, by pewną sprawę, ważną dla zespołu, załatwić przez łóżko. „Kulturalny Pan”, który sądził, że mając pieniądze może wszystko, miał zdziwioną minę, gdy kazałam mu pocałować się w tylna część jego ciała. Jak się później dowiedziałam zależało mu na seksie z kimś, kto potrafi zrobić ze swoim ciałem coś więcej niż przeciętna kobieta, a wyjazd na północ Europy dało się załatwić zupełnie inną drogą.
Ktoś życzliwy podpowiedział mi, by zamieścić ogłoszenie w gazecie, że jako choreograf poszukuję sponsora dla profesjonalnego zespołu na wyjazd za granicę. Zrobiłam tak, jak mi zasugerowano i po raz kolejny przekonałam się, co tak naprawdę siedzi facetom w głowie.
Tego dnia śniłam o urlopie, gdy obudził mnie telefon. Nieprzytomna, z zamkniętymi oczami, wygrzebałam się spod kołdry i przeszłam pięć kroków w stronę wyjścia z pokoju. Tyle właśnie dzieliło mnie od telefonu. Wymacałam na stoliku słuchawkę i zaspanym głosem zapytałam:
- Słucham?
- Dzień dobry. Dzwonię w sprawie ogłoszenia, które pani zamieściła w gazecie. Czy dobrze się dodzwoniłem?
- Tak, tak - szybko doszłam do siebie. - Bardzo dobrze.
- Czy nadal poszukuje pani sponsora?
- Tak.
- A co pani w zamian oferuje?
- Reklamę produktów firmy, która przeznaczy na nasz wyjazd pieniądze w kraju i za granicą.
- No tak, tylko, że moja firma zajmuje się przetwórstwem warzyw i owoców. Działamy tylko obrębie kilku województw. Nic mi nie da reklama np. w Austrii.
- Ma pan rację, ale dając ogłoszenie myślałam o dużych, międzynarodowych firmach - zaczęłam tłumaczyć swój punkt widzenia.
- Rozumiem, że ten wyjazd pani organizuje?
- To znaczy?
- Kto założył zespół?
- Ja.
- A inne zasady sponsoringu nie wchodzą w grę?
- To zależy, co ma pan na myśli?
- Moglibyśmy się spotkać, bliżej poznać, omówić szczegóły.
Ta rozmowa pomału przestawała mi się podobać. Ucięłam bezsensowną wymianę słów.
- Wydaje mi się, że wiem do czego pan zmierza. Tylko pan nie do końca wie, co ja o tym myślę. I zapewniam pana, że się pan nie dowie. Nie będzie żadnego spotkania i proszę już do mnie nie dzwonić. Do widzenia.
Ten telefon był najmniej wulgarnym z osiemnastu, które odebrałam, Prawie każdy od razu wychodził z propozycją pójścia do łóżka. Wyjazd nadal był aktualny, zespół zwarty i gotowy, ale ciągle nie mieliśmy pieniędzy. Dwoiłam się i troiłam, by zdobyć upragnioną kwotę, ale nic nie wychodziło. Każdy odmawiał pomocy. Wówczas William, jeden z członków zespołu, pojawił się z fantastyczną wiadomością. Uruchomił swoje kontakty w Kanadzie i zdobył pieniądze na nasz wyjazd.
Wyjechaliśmy najpierw na Litwę. Mieliśmy spędzić jeden nocleg w Kownie. Dotarliśmy do hotelu. Jako Polka nie byłam zdziwiona tym, co ujrzałam na miejscu, ale Kanadyjczycy musieli być zszokowani. Było to jedno z tańszych miejsc noclegowych w mieście. Wjechaliśmy windą na ósme piętro, gdzie były nasze pokoje. Śmiałyśmy się z Samel, że akurat nam trafił się pokój z łożem małżeńskim, gdy usłyszałyśmy głos Malcolma.
- Jak ja mam się wykapać w tak żółtej wodzie? - zaczął się irytować.
Podeszłam do wanny, odkręciłam kurek i nic. Usłyszałam zakłócenia w rurach, a chwilę później żółto-brązowa ciecz popłynęła z kranu.
- Tragedia. Dobrze, że to tylko jedna noc - odetchnęłam z ulgą.
Nie mieliśmy żadnej przyjemności z siedzenia w pokojach, więc zjechałam do recepcji i zapytałam po angielsku.
- Czy mógłby mi pan polecić dobry klub taneczny w mieście?
Młody recepcjonista spojrzał na mnie tak, jakbym była jedyna osobą w obrębie kilku kilometrów, która chodzi do klubów tanecznych.
- Sam nie znam żadnego, ale proszę poczekać. Zadzwonię do znajomego taksówkarza. On na pewno będzie wiedział.
Po chwili rozmowy przez telefon zapytał mnie:
- O której chcecie jechać?
- Za godzinę.
- Mój kolega zawiezie was na miejsce. Proszę zejść na dół o dwudziestej.
- Będziemy na pewno, dziękuję.
O ustalonym czasie dwa stare samochody podjechały na parking. Jechaliśmy pół godziny do centrum. Podejrzewam, że było to celowe - licznik nabijał kilometry na naszą niekorzyść. Taksówka zatrzymała się pod klubem country. Parsknęliśmy śmiechem i od razu poprawiły nam się humory. Skoro Litwini właśnie tak postrzegają kluby taneczne, nie dziwię się, że recepcjonista nie wiedział, co nam polecić. Impreza była przednia. Po powrocie do hotelu byliśmy tak zmęczeni, że obojętna nam była żółta woda w kranie, komunistyczny wystrój pokoi i głośno jeżdżąca winda. Rano z radością opuszczaliśmy Kowno. Na pożegnanie powiedziałam do recepcjonisty:
- Dość szybko zorientowaliśmy się, że próbujecie z taksówkarzami na nas zarobić. Mam rację?
Zakłopotany mężczyzna najpierw nic nie odpowiedział, a kiedy otwierałam drzwi frontowe głośno powiedział.
- Takie życie, każdy chce zarobić. Niech się pani nie gniewa.
- Nie gniewam! - krzyknęłam na pożegnanie.
Dotarliśmy na dworzec autobusowy i szczęśliwi, że wyjeżdżamy z Litwy, ruszyliśmy w stronę Rygi. Dojechaliśmy do granicy i pojawiły się problemy. Kilka dni wcześniej Mizel postanowiła po raz kolejny nas zaskoczyć i ogoliła głowę na łyso. A strażnicy graniczni nie chcieli uwierzyć, że długowłosa brunetka na zdjęciu i łyse stworzenie w autobusie, to ta sama osoba. Udało się ich jednak przekonać i wjechaliśmy na terytorium Łotwy. Spędziliśmy w Rydze kilka godzin, a wieczorem wpakowaliśmy się do luksusowego autokaru, który jechał do Tallina. O szóstej rano byliśmy na miejscu. Popuchnięte nogi i zmiana czasu o godzinę sprawiły, że nie mieliśmy sił, żeby uczestniczyć w próbie. Przyjechał po nas autobus i zawiózł do hotelu. Po długim odpoczynku każdy miał czas dla siebie. Z Mizel i Samel postanowiłyśmy odwiedzić ogród zoologiczny i zwiedzić Starówkę. Usadowiłyśmy się wygodnie na końcu autobusu i nawet do głowy nam nie wpadło, że kupić bilety. Na drugim przystanku wsiadło dwóch podejrzanych typów i od razu podeszli do nas. Oczywiście chcieli sprawdzić bilety, tylko tyle zrozumiałyśmy. Kiedy zorientowali się, że nic nie rozumiemy, rozpoczęli konwersację po rosyjsku. Dziewczyny były zszokowane tym, co się działo. Pierwszy raz w życiu słyszały w tak krótkim okresie czasu dwa tak dziwnie brzmiące dla nich języki. Zagrodzili nam drogę do wyjścia i chcieli chyba gdzieś zawieźć. Jeden z nich złapał się drążka i właśnie pod jego ręką Samel postanowiła się przemknąć i wyskoczyć z autobusu na najbliższym postoju. Faceci byli zdezorientowani. Chcieli ją zatrzymać i nim zauważyli wszystkie stałyśmy już na przystanku. Według mnie, nic nie mogli nam już udowodnić. Tylko jak mamy się ich pozbyć? Nagle Samel znalazła rozwiązanie. Szkoda tylko, że w swoim planie nie wzięła pod uwagę mnie i Mizel. Odwróciła się na pięcie i najnormalniej w świecie uciekła. Nie wiedziałam gdzie i po co? Po prostu zniknęła za najbliższym zakrętem.
Spojrzałam na zaskoczoną Mizel. Jej oczy pytały: co tu się dzieje? Wyobrażacie sobie moje zdziwienie, gdy pięć minut później zobaczyłam ją znowu. Szła w naszą stronę, ale nie była sama. Obok niej kroczył przystojny policjant. Pomyślałam: „jeszcze tego nam brakuje!!! Problemy z kanarami, a ją zatrzymuje policja”. Okazało się, że to był nasz wybawiciel. Mówił dobrze po angielsku i dał się złapać na kłamstwo, że za godzinę musimy być w umówionym miejscu, bo lecimy z powrotem do Kanady. Samel pokazała mu swoje dokumenty, z których można było wyczytać, że jest Kanadyjką. Mężczyźni dali sobie spokój, a my wróciliśmy do hotelu.
Następnego dnia, po sześciu godzinach prób, znów ruszyliśmy w miasto. Po kilku godzinach padałam ze zmęczenia. Musiałam gdzieś usiąść, a ponieważ nie było w okolicy żadnej ławki, wybrałam najbliższe schody. Nasz odpoczynek nie trwał długo. Mężczyzna w mundurze powiedział do nas, najpierw w swoim języku, a później po angielsku:
- Tutaj nie wolno siadać, muszą panie wstać.
Zerwałyśmy się z chodnika jak oparzone. Mizel postanowiła wyjaśnić sytuację.
- Czemu nie możemy posiedzieć? Tutaj nigdzie nie ma ławek, niech pan spojrzy.
Ręką wskazała rozciągający się przed nami park, za którym rozpościerało się niebieskie morze.
- Nic na to nie poradzę, że nie macie gdzie usiąść. Do moich obowiązków należy pilnowanie porządku przed hotelem, to wszystko.
Dopiero teraz przyjrzałam się budowli. Najwyższy budynek w okolicy, przez szybę można było dostrzec elegancko ubranych gości i ekskluzywne sklepy. Obok nas, na schodach, rozłożony był czerwony dywan, po którym goście wchodzili do środka.
- Przepraszamy, że mogłyśmy narazić pana na nieprzyjemności. Chcemy zwiedzić jak najwięcej, a jednak nogi się buntują - tłumaczyła Samel.
- Nic nie szkodzi, na szczęście nikt z gości się nie poskarżył.
- Miłej pracy, musimy zdążyć jeszcze w parę miejsc zanim zrobi się ciemno.
- Będziecie jeszcze jutro w mieście? - szybko zapytał.
- Tak, wyjeżdżamy dopiero pojutrze rano.
- Jeżeli macie ochotę, znam fantastyczne miejsce w Talinie. Jeśli chcecie po pracy mogę was tam zabrać.
- A co to takiego? - wygrała moja ciekawość.
- Przy zatoce jest wieża, z której przy dobrej pogodzie widać Rygę i Helsinki. Warto to zobaczyć.
- O której i gdzie możemy się spotkać? - Mizel była zdecydowanie na tak.
- Przyjdźcie tutaj o piątej. Mój znajomy taksówkarz zawiezie nas tam za darmo.
- Do zobaczenia.
Coś mi się w tym jego pomyśle nie podobało. Proponuje nam wspólne zwiedzanie, kumpel ma zawieźć nas na miejsce. Już gdzieś słyszałam ten kit. Czyżby powtórka z Kowna? Akcja z dyskoteką i półgodzinnym nabijaniem licznika w taksówce. Samel też nie była pewna, co o tym myśleć. Próbowałyśmy wyperswadować Mizel pomysł z głowy, że go nie zna i postąpi nieodpowiedzialnie, jeśli pójdzie sama. Jednak „uparciuch Mizel” następnego dnia o czwartej po południu wyszła z pokoju na spotkanie z portierem hotelowym. Co mogłam zrobić? Fakt, że tańczy w moim zespole nie pozwala decydować mi, jak ma się zachowywać i z kim spotykać? Zostało nam tylko czekać. Leżałyśmy z Samel w pokoju i wymyślałyśmy coraz to gorsze scenariusze. Co też oni z nią mogą zrobić? Czemu jeszcze nie wraca? Czemu z nią nie poszłyśmy? Jak mogłyśmy ją narażać na takie niebezpieczeństwo? Gdy wkurzone na siebie zbierało nam się na płacz, że już nigdy jej nie zobaczymy, Mizel wbiegła do pokoju.
- Dziewczynyyyy… żałujcie, co za widok…, jaka wieża, jaki fajny facet - nie mogła przerwać swojej wyliczanki.
Podbiegłam do niej i obejmując ja mocno, krzyknęłam:
- Samel, widzisz, nic jej na szczęście nie zrobił, wróciła, jak dobrze, bo my się tak strasznie martwiłyśmy.
Mizel zaczęła się ze mnie śmiać i cicho zaśpiewała.
- Nie dość, że nic nie zrobił, to zabrał mnie na kolację do restauracji i …
Wyciągnęła portfel z torebki i pokazała nam 100 koron.
- Skąd to masz? Przed wyjściem narzekałaś, że nie masz kasy.
- Mam. A co?
- Przed wyjściem nie miałaś pieniędzy nawet na bilet do centrum i narzekałaś, że kasę będziesz mieć dopiero za kilka dni po występie - spojrzałam ze strachem w oczy Samel, która chyba podejrzewała najgorsze.
- Myślicie głupie, że się z nim przespałam? - zaśmiała się ironicznie.
- Tak to wygląda. Nie chcesz nam chyba wmówić, że dał ci je z powodu twoich ładnych oczu? - zakpiłam.
- Zdziwisz się pewnie bardzo, ale właśnie tak było.
- Nie wierzę ci.
Mizel ściągnęła golf i zaczęła szykować się do spania.
- Więc jak? - nie dawałam za wygraną.
- Nudne jesteście dziewczyny. Powiedziałam już, że po prostu dał mi te pieniądze - syknęła zmywając tusz z rzęs.
- Przypuśćmy, że to prawda. Co powiedział, kiedy je wręczał?
- Raczej co ja powiedziałam.
- Ok, ok. Co ty powiedziałaś? - byłam zirytowana.
- Poskarżyłam się, że jutro po próbie będziemy musiały przejść z plecakami pół miasta, bo nie stać nas na taksówkę, i że mamy problem, bo jesteś chora.
- I co?
- I dał mi pieniądze, żebyśmy mogły nią jednak podjechać - podsumowała.
- Pytał czemu przyszłaś sama?
- Powiedziałam, że się strułaś ich parszywym żarciem, a Samel została z tobą, bo rzygasz i musi się tobą zajmować - Mizel nigdy nie brakowało subtelności.
Rano pojechałyśmy taksówką na przystań i o 10.30 wypłynęliśmy do Helsinek. Ale to już inna historia.
Dodaj komentarz